czwartek, 12 kwietnia 2012

Prison Break, czyli przerwa w więzieniu

Nie tylko namiętnie oglądam filmy i seriale o uciekających skazańcach, ale i co nieco również o takich gagatkach poczytałam. Z publikacji dokumentalnej na temat świata przestępczego Warszawy dowiedziałam się o postaci Urke Nachalnika. Był to Żyd urodzony w 1897 r. gdzieś pod Łomżą, który uczył się na rabina a został złodziejem (no nie miał chłopak powołania). Potencjał literacki dostrzegł w nim ponoć sam Wańkowicz i zachęcił do spisania dziejów życia. Grafomańskie są te płody Nachalnika, co nie zmienia faktu, że czyta się to z zainteresowaniem. Jednego jednak nie mogłam pojąć zupełnie - skąd ta jego sława i renoma, skoro prawie żadna robota nie zakończyła się dla niego powodzeniem? Wiecznie tylko go przyłapywali, wsadzali do aresztu lub ciężkiego więzienia. No pojęcia nie mam po czym zyskał tyle szacunku ludzi ulicy, skoro ze słów jego własnych wspomnień wyłania się obraz strasznej pierdoły, ofermy i pechowca. A i do tego jeszcze strasznie się mazgaił.
Urke Nachalnik - jest to oczywiście pseudonim, który sam sobie nadał - jak jeszcze był małym Ickiem już nie mógł się opędzić od kobiet. Mutacji jeszcze nie przeszedł a już na stancji, gdzie mieszkał uczęszczając do szkoły żydowskiej, molestowała go opiekunka w wieku jego matki. No gdzie nie poszedł, na każdym rogu czyhała na niego jakaś nienasycona diablica. Żydówka czy gojka, bez różnicy! Osobiście gustował w blondynkach, ale brał się za każdą chętną, bo z wielką łatwością go te baby omotywały. Kiedy czytałam fragmenty o jego przygodach miłosnych, przed oczami stawał mi żydowski Hank Moody: poszedł do pasera - tam już któraś z 3 córek robiła do niego maślane oczy; udzielał korepetycji języka hebrajskiego - już dziewczyna ostrzyła sobie na niego ząbki; zawitał do fryzjera by się ogolić - żona właściciela zakładu rzucała się na niego każąc mu rozrywać śmiało bieliznę.

Wspomnienia zawarte w książce nie obejmują nic z czasów jego odsiadki na Rakowieckiej, ale wiem, że w trakcie wieloletnich wyroków miał w końcu i czas na wertowanie bibliotek.

Zacząłem sobie regulować życie w ten sposób: dwieście gramów chleba otrzymywanego rano chowałem na wieczór, gdyż głód spać nie pozwalał. Wypiłem tylko kawę. Do obiadu prowadziłem wojnę z pluskwami, po obiedzie było już pochmurno w celi, więc do wieczora spędzałem czas na wałęsaniu się po celi i wyglądaniu przez okno. Książek tu nie dawano żadnych, żeby sobie nie uprzyjemniać czasu.

Nachalnik U., Życiorys własny przestępcy, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1989, s. 181.