środa, 28 grudnia 2011

amor vincit omnia

Miałam tę notkę opublikować jeszcze w adwencie, ale tuż przed końcem roku też się nada. Skończyłam właśnie czytać książkę, którą sprezentował mi mój luby. Miałam dostać coś, co sama zamówiłam, ale się nie udało. Zamiast książki opartej na telewizyjnym serialu, dostałam zatem pierwsze dwie części jego ulubionej serii. I nie żałuję! Nie wiedziałam czego się spodziewać po tej lekturze, bo to ponoć amerykańska klasyka fantasy, ale podeszłam do tematu bez uprzedzeń i o dziwo zachwyciłam się już na samym początku! Mimo, że autor powieści fanom tego gatunku może być znany w kraju nad Wisłą, to ów cykl nigdy nie został przetłumaczony na język polski (i tutaj już upatrzyłam sobie własną misję ;D). Pierwsza część opowiada o mężczyźnie, takim trochę nieudaczniku życiowym, acz dobrym facecie, który gdy już miał popełnić samobójstwo zabił... Śmierć. No trochę śmiesznie. W tej chwili zjawia się również Przeznaczenie. Tłumaczy mu, że to taka sama robota jak każda inna i teraz on musi przejąć tę fuchę. Inne urzędy zwane Wcieleniami to: Czas, Wojna i Natura. Śmierć mieszka w Czyśćcu, a jej zadaniem jest zabierać dusze tych ludzi, którzy mają konto dobrych i złych uczynków 50/50. Cała reszta idzie prosto do Nieba lub Piekła bez osobistej pomocy Śmierci. Wcielenia, pełniąc swoje urzędy, nie podlegają prawom rządzącym śmiertelnikami. Poza tym są jeszcze oczywiście Bóg i Szatan, a wszystko dzieje się w świecie przyszłości (według autora nadal jest to XX w. hmmmm) w którym współistnieją wysoko rozwinięte Nauka i Magia. Moim ulubionym elementem fantastycznym w powieści są latające dywany. 
A teraz do rzeczy. Dlaczego ta książka jest naprawdę dobra? Bo ma mocne przesłanie. I mimo że nie jest teologicznie poprawna, to sposób w jaki poruszone są w tej powieści kwestie dobra i zła, życia i śmierci, bólu i szczęścia zmusza do myślenia. Czyta się to przyjemnie, nie jest to ciężka lektura, można się i uśmiać i zachwycić, a przekaz, który niesie nie traci na wartości. I morał jest najlepszy z możliwych, a mianowicie sprowadza się do amor vincit omnia. 
Fragment, który wybrałam do cytatu znajduje się na początku książki i w dużym stopniu przykuł moją uwagę, ponieważ jakoś tak zahacza o kwestie poruszane w mojej tudzież Madzi pracy magisterskiej ;-)

It was, of course, a work of Satan, who campaigned perpetually and often halfway successfully to make Hell seem better than Earth.
Sure enough, the thought brought the reality: a Satanic roadsign series, each sign staked to a small, stationary cloud: SEE THIS OUTFIT? DON'T YOU SCOFF! YOU KNOW WHERE SHE TAKES IT OFF! What followed was a life-sized billboard painting of a trully statuesque young woman in the process of disrobing. In the corner were two little red devil trademark figures, Dee & Dee, male and female, complete with cute miniature pitchforks. The male was peeking up under the model's skirt and remarking in a small print, "You can't touch that in Heaven!" Then came the final sign, the signature, HELLFIRE, written in lifelike flames.
Zane shook his head. Satan had the most proficient publicity department extant, but only a fool would believe that advertising. Anyone who went to Hell would feel the flames for real, and the devils and pitchforks would not be cute. Yet the media campaign was so persuasive, intense, and clever - and appealed so aptly to man's baser instincts - that it was hard to keep the true nature of Hell in mind.


Anthony P., On a Pale Horse, Ballantine Books, New York, 1983, p. 15.


piątek, 2 grudnia 2011

Po czym poznać miłość

Dawno tu nie zaglądałam. Nie żeby nie było zacnych cytatów wartych zamieszczania albo żebym nie czytała. Owszem, czytałam cały czas, ale książki w których nic nie powaliło mnie na tyle, żeby to zapisać. W sumie to nadal jestem na tym etapie, ale właśnie natrafiłam na zdanie, które mnie wręcz poraziło. Grzebałam sobie gdzieś w fejsbuku, weszłam w czyjś profil (robię to bardzo rzadko, bo zazwyczaj jestem zbyt zajęta grami) i zaczęłam go studiować. W sekcji Ulubione cytaty znalazłam owo zdanie. Przytaczam w szerszym kontekście, bo znalazłam źródło:


Dotychczas miałam taki oto sposób, aby sprawdzić, czy zależy mi na jakiejś znajomości – w duchu zadawałam sobie pytanie, czy za tę osobę oddałabym wszystkie moje książki. Do chwili poznania Janusza zawsze stwierdzałam, że nawet połowy tych książek bym nie oddała. Wraz z Januszem całkiem się to jednak zmieniło. W ogóle samo to pytanie wydawało mi się teraz strasznie głupie. Jak to książki porównywać do niego? Do takiego wspaniałego, inteligentnego człowieka? Wszystko bym za niego oddała! Książki, mieszkanie, pół życia!


Zuzanna Kurtyka

Większość ludzi pewnie by mnie wyśmiała lub uznała za stukniętą; ci, którzy mnie znają może nie zareagowaliby tak mocno, ale być może spojrzeliby z politowaniem, gdybym powiedziała to, co zaraz powiem. Wszem i wobec to za dużo powiedziane, ale w najbliższych mi kręgach wiadomo, że noszę się z myślą o wyprowadzce za Ocean. Nie od razu oczywiście, nie pojutrze, ale za jakiś (w miarę już określony) czas. Zdaję sobie sprawę, że miałam już w życiu różne durne pomysły, ale wbrew temu, co mogłoby się wydawać, ten wcale nie jest taki głupi. Dlaczego? Bo powoli, małymi kroczkami, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to dobry kierunek. A przede wszystkim wewnętrzny głos sumienia potwierdza mi to ze spokojem. No i snuję (-jemy) sobie te plany i w tym tygodniu uderzyła mnie myśl: "O matulu! Ale jak ja przetransportuję moje książki? Mogę zostawić wszystko inne, obejdę się bez 1/2 ciuchów, pierdół i bibelotów, ale co z knigami? Toć to moje skarby!" A potem przyszła kojąca myśl, że to nieważne; że na pewno da się to jakoś rozwiązać. Że będzie pięknie i będziemy wszyscy żyć razem, ja, On i moje książki, bo wiedziałam, że jest najwyjątkowszy na świecie, kiedy mi powiedział, że pragnie zbudować dla mnie bibliotekę.