piątek, 25 marca 2011

O idolach z dzieciństwa i amerykańskiej (pop)kulturze

Moją pierwszą w życiu idolką, kobietą, która reprezentowała coś, co mi imponowało, była doktor Dana Scully: piękna i inteligentna, bardzo racjonalna i katoliczka. Chciałam być taka jak ona, ale ani na lekarza nie miałam zadatków ani na posadkę w FBI nie było widoków. O wiele bliżej mi życiowo do drugiej kobiety, która imponowała mi z ekranu - LouAnne Johnson (Michelle Pfeiffer) z filmu Młodzi gniewni ('Dangerous Minds', 1995). Któż nie pamięta twardej nauczycielki, która swoimi nieszablonowymi metodami okiełznała klasę pełną gangsterskiego elementu i której udało się zaszczepić w tej tzw. trudnej młodzieży miłość do poezji? I tutaj przechodzę do sedna. Jest taka scena w filmie w której pani Johnson rozmawia ze swoim kolegą po fachu o tym, co, jak to się potocznie mówi, przerabia z uczniami na lekcjach. Chodziło o teksty Dylana, z tym, że jedno myślało o Dylanie Thomasie, poecie walijskiego pochodzenia tworzącym w latach 1934-1953, a drugie o Bobie Dylanie poecie-śpiewaku, którego nikomu nie trzeba przedstawiać, natomiast warto wspomnieć, że naprawdę nazywa się Robert Zimmerman, a jego pseudonim artystyczny jest inspirowany właśnie tym pierwszym twórcą. W wieku lat około 11 była to moja pierwsza styczność z oboma Dylanami, ale wspominane teksty zapamiętałam raz na zawsze. Poezja Dylana Thomasa wróciła do mnie dopiero na studiach i uderzyła z nową siłą, bo, jakby nie było, dekada życia minęła.

DO NOT GO GENTLE INTO THAT GOOD NIGHT 

Do not go gentle into that good night,
Old age should burn and rage at close of day;
Rage, rage against the dying of the light.

Though wise men at their end know dark is right,
Because their words had forked no lightning they
Do not go gentle into that good night.

Good men, the last wave by, crying how bright
Their frail deeds might have danced in a green bay,
Rage, rage against the dying of the light.

Wild men who caught and sang the sun in flight,
And learn, too late, they grieved it on its way,
Do not go gentle into that good night.

Grave men, near death, who see with blinding sight
Blind eyes could blaze like meteors and be gay,
Rage, rage against the dying of the light.

And you, my father, there on the sad height,
Curse, bless me now with your fierce tears, I pray.
Do not go gentle into that good night.
Rage, rage against the dying of the light.

D.T. był tłumaczony na język polski przez Stanisława Barańczaka. Jeśli ktoś ma zacięcie translatorskie niech sam oceni czy dobrze.

Mnie ten wiersz, kolokwialnie rzecz ujmując, rozwala.  Czytając go widzę przed oczami czarne, gwieździste niebo, które mnie otacza z każdej strony. Rewelacja. Jednak nie chciałam w ogóle pisać o osobistych doznaniach, lecz o trochę niezrozumiałym dla mnie fenomenie tego jednego wiersza w kulturze amerykańskiej. Bo że jest dobry, a nawet bardzo, to dopiero co przyznałam, ale dlaczego jest kultowy? Jakim sposobem stał się wręcz przedmiotem kultu? Czy pisarze młodego pokolenia również wychowali się na filmie z Michelle Pfeiffer czy po prostu jest to znowu jeden z niewielu wierszy, które zapamiętali z haj skóla/koledżu???
„Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy” to wers, który rozpoznałam w książce o dziwnym tytule Wybrane zagadnienia z fizyki katastrof:
„(…) w sytuacji zagrożenia jedna lub dwie osoby zostają Bohaterami, garstka Łotrami, a cała reszta Głupcami. „Spróbujcie nie zmienić się w głupawo uśmiechniętych idiotów, sparaliżowanych przez chęć, aby po prostu umrzeć, szybko i bezboleśnie. Chcieliby przewrócić się na drugi bok jak opos. Cóż, sami zdecydujcie: jesteście ludźmi czy nocnymi zwierzętami? Czy macie dość odwagi? Czy potraficie pojąć sens słów « Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy » ? Jeśli jesteście pełnowartościowymi ludźmi, a nie wypełniaczem, nie styropianem, farszem do indyka na Święto Dziękczynienia, mierzwą ogrodową, musicie walczyć. WALCZYĆ! Walczyć za to, w co wierzycie”.

(Pessl M., Wybrane zagadnienia z fizyki katastrof, WYDAWNICTWO ALBATROS, Warszawa 2008, s. 397-398.)

Teraz czytam książkę pt. Dobrani.  Recenzja mnie bardzo zaciekawiła, bo miało być to coś à la Nowy, wspaniały świat, a ja bardzo lubię takie antyutopijne historie. Dochodzę dopiero do połowy, więc może nie będę wydawać osądu, ale na razie jestem trochę rozczarowana: pomysł faktycznie świetny i wizja przyszłości, jaką pewnie Społeczeństwo sobie w końcu zgotuje, ale stylistyka zapewne bardziej zbliżona do Zmierzchu i koniec końców, jest to raczej czytadło dla nastolatek. Jakoś to zboleję.
W świecie, w którym żyje główna bohaterka, życie każdego człowieka jest regulowane przez Społeczeństwo. Społeczeństwo wybiera to, co najlepsze dla każdego i wszystkich. Dawno temu, było za dużo informacji, za dużo wszystkiego. Zebrała się komisja, która wybrała 100 najlepszych rzeczy: Sto piosenek, Sto wierszy, Sto filmów, itp. – reszta poszła w ogień zniszczenia. Prababcia dziewczyny była Funkcjonariuszką, która brała w tym udział. W dzień śmierci dziadka, w jego 80. urodziny (wiek, w którym każdy umiera, bo tak zadecydowało Społeczeństwo) , Cassia otrzymuje od niego przechowywany w sekrecie skrawek papieru:

Miałam rację: te słowa są naprawdę stare. Lecz choć nie znam czcionki, domyślam się, jaką kryją w sobie treść.
Dziadek dał mi poezję.
Oczywiście. Moja prababcia. Sto Wierszy. Nie muszę sprawdzać w szkolnych portach, by wiedzieć, że nie jest to jeden z nich. Podjęła wielkie ryzyko, ukrywając ten utwór; podobnie jak babcia i dziadek, którzy postanowili go zachować. Jakie wiersze warte są takiego poświęcenia?
                Już pierwszy wers sprawia, że zastygam w bezruchu, a do oczu napływają mi łzy. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, czuję jedynie, że ów wers przemawia do mnie jak żadne inne słowa.
Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy.
Czytam dalej, chłonę słowa, które rozumiem, i te, których nie rozumiem.
Wiem, dlaczego tak bardzo poruszały dziadka.

Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy,
Starość u kresu dnia niech płonie, krwawi;
Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy.

(Condie A., Dobrani, Prószyński  i S-ka, Warszawa 2011, s. 95-96).

sobota, 5 marca 2011

de gustibus non est disputandum

Zdarzyło mi się już kilka razy zamówić jakąś książkę z księgarni internetowej. Ostatnio znowu Trumana Capote, ale chyba nie będę chciała niczego z niej cytować, bo nawet czytając ją czuję się niekomfortowo przez te homoseksualne dziwkarskie i zarazem autobiograficzne przygody, które autor opisuje. Dotarłam już do 50 strony kiedy zza skrzydełka tylnej okładki wypadły dwie zakładki dołączone przez księgarnię. Widnieje na nich cytat, który występuje dzisiaj w roli głównej:

Z gustami literackimi jest po trosze jak z miłością: zdumiewa nas, co też inni wybierają.
Andre Morois ~


Trafne, prawda? Nawet doskonałe. Nadal jednak zupełnie nie zgadzam się z łacińską sentencją przytoczoną w temacie, bo jeśli nie o gustach to o czym? Przecież nie o polityce :-)
Udanej ostatniej soboty karnawału!