środa, 8 czerwca 2011

Se a vida é, I love you

Poza tym, że nie jestem urodzoną optymistką, szklanka rzadko jest do połowy pełna i lubię sobie ponarzekać, to od pewnego czasu uczę się kochać życie. Cieszyć się nim tak po prostu. Wstaję rano (coraz wcześniej sama z siebie!) i jestem zadowolona. Każdy dzień przynosi nowe powody do radości. Jeżeli ktoś jest pogodny z natury to nie zrozumie o czym mówię, natomiast jeśli ktoś miał kiedyś taki czas w życiu, że chciał przede wszystkim umrzeć, to już prędzej będzie wiedział o co mi chodzi. Wierzę, że taka Łaska może dotknąć każdego; łaska, która sprawia, że dziękuje się Bogu za każdy kolejny dzień i za to, co dobrego i pięknego udało się w nim dostrzec.
Na początku tego tygodnia skończyłam czytać Czekoladę autorstwa Joan Harris. Na jej podstawie powstał bardzo ciepły i magiczny film o tym samym tytule. Spodziewałam się, że w książce znajdę tyleż samo, jeśli nie więcej tej magii, ale teraz myślę, że film CAŁY swój urok zawdzięcza Johnny'emu Deppowi (i Juliette Binoche też trochę). Jestem bardzo rozczarowana, nie tylko ze względu na różnice w postaciach i relacjach między nimi, ale przede wszystkim tym, że nie ma w niej tej wspaniałej atmosfery. Po lekturze śmiem podejrzewać, że autorka po pierwsze miała bardzo trudną relację z własną matką, a po drugie, ktoś ją musiał mocno skrzywdzić, bo to, co bije w największej mierze ze stron powieści to gorycz, jad i nienawiść do Kościoła rzymskokatolickiego. No ludzie! Kod Leonarda da Vinci może się przy tym schować! Antyklerykalizm pełną gębą: ksiądz wcieleniem wszystkiego najgorszego - nawet facet tłukący swoją żonę nie jest przedstawiony jako równie bezduszny typ, co Mężczyzna w Czerni. Naprawdę przykra sprawa. No ale jeśli kogoś właśnie zachęciłam, to śmiało! W sumie chyba warto.



Life is what you celebrate. All of it. Even its end.


Harris J., Chocolat, Black Swan, 2007, p. 220.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz