czwartek, 12 stycznia 2012

Beauty is in the eye of the beholder

Nowy rok pod względem czytelniczym zaczął się bardzo interesująco. Powiedziałam, że mam plan, ale nie spodziewałam się, że ktoś inny mógł wpaść na jeszcze ciekawszy pomysł. Znajoma znajomej postanowiła otworzyć klub książki. Nawet nazwa (Bookareszt) jest bardzo pomysłowa, za co mają u mnie wielkiego plusa!  Mam nadzieję, że zarówno klub jak i czelendż uda mi się połączyć i efektem będą przeczytane liczne, ciekawe książki. Założycielki opracowały listę 12 lektur na ten rok i pierwszą są Małe kobietki aut. Louisy May Alcott. Jeszcze zanim zaczęłam poszukiwania tego tytułu, któraś z dziewczyn napisała, że w Polsce głównie dostępne są wersje uproszczone dla dzieci i ciężko dostać tę powieść w pełnej wersji. Jako że mam ostatnio jakieś ciągoty to historyjek dla dzieci, to bardzo się nie zmartwiłam. Jednak mój mądry, lingwistyczny duszek podpowiedział mi, żeby wpisać w wyszukiwarkę tytuł w oryginale. Okazało się, że moja Białołęcka biblioteka ma wszystko. Z pomocą małorozgarniętej pani bibliotekarki udało mi się znaleźć pozycję zarówno po polsku (wersja zaadaptowana dla dzieci), jak i po angielsku (complete and unabridged) - będę uskuteczniać komparatystykę, a co! :D Czytam oryginał od 2 dni i zachwycam się to dobrotliwą naiwnością z jaką pisano kiedyś opowieści dla młodych: kiedyś książki uczyły odróżniać dobro od zła, pokazywały jak być dobrą córką/siostrą/przyjaciółką/sąsiadką, budowały charakter i dawały dobre wzorce; dzisiaj nic tylko konsumpcjonizm, intrygi, czarna magia i seks. Jestem zdegustowana i to znak, że się starzeję. Ale nie bez przyczyny napisałam, że te książki to naiwne historie. Nie dość, że na noworocznej potańcówce chłopiec popisywał się francuszczyzną brzmiącą jak kalka z angielskiego (choć przynajmniej nie ma błędów w druku), to jeszcze wypowiedział swoje zdanie na temat urody płci przeciwnej, co rozbawiło mnie setnie. Cytuję:


'It's my sister Margaret, and you knew it was! Do you think she is pretty?'
'Yes; she makes me think of the German girls, she looks so fresh and quiet, and dances like a lady.'

Alcott L.M., Little Women, OXFORD University Press, Oxford 2007, p. 36.



No doprawdy! Ze wszystkich nacji świata, Niemki są chyba ostatnimi, o których można powiedzieć, że grzeszą urodą. I jest to general truth! Chociaż im dłużej o tym myślę, to może 150 lat temu było inaczej? Kto wie jakie kanony piękna naprawdę obowiązywały w Stanach doby wojny secesyjnej? Może wtedy nie było jeszcze tak źle? Z drugiej strony wszem i wobec wiadomo, że najpiękniejsze na świecie są Polki i mój Luby upewnia mnie i siebie w tym przekonaniu ;D Jak by nie było, piękno przemija, uroda nie trwa wiecznie (a poprawianie jej mało komu wychodzi na dobre), tak więc najważniejsze pozostaje niewidoczne dla oczu :)

2 komentarze:

  1. Znajoma cieszy się Twoim szczęściem ;)
    Choć nadal nie mam książki ani nawet zamiaru jej czytać, kiedyś przejrzałam wersję dla dzieci, a teraz mam do czytania... No! Serce, serce, serce.

    Niemki są fajne, przynajmniej te znane mi. A kysz ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. 10. urodziny obchodziłam w Niemczech (a może to już była Dania?) i pamiętam, że ludzie byli tam brzydcy. Ja też piękna nie byłam w moich wielgachnych pinglach na nosie, ale za starszymi dziewczynami to się wszyscy oglądali. W każdym razie... Jak to nie zamierzasz czytać? :(

    OdpowiedzUsuń