czwartek, 23 września 2010

crazy pigs

Dzisiaj na wesoło, bo dobry humor przyświeca mi niczym złote jesienne słońce na które czekam cały rok.
Ostatnio pożyczyłam od pewnych dobrych dusz, które mają zupełnie odmienne gusta czytelnicze niż ja, (ale i tak ich lubię) książkę pewnego poczytnego obecnie pisarza, otoczonego, mam wrażenie, gdzieniegdzie czymś na kształt kultu. Broń Boże nie chodzi o Paulo Coelho (czy on się aby już/nareszcie nie skończył?), bo moją doń pogardę wyznaję niczym prawdy wiary, ale o autora popularnego cyklu. Pożyczona książka do niego co prawda nie należy, ale mam nadzieję daje mi jako tako pojęcie o pisarstwie tego pana. Lekturę póki co zarzuciłam po jakichś 50 stronach, ponieważ na tym odcinku nie dość, że nie wykorzystała okazji, aby mnie wciągnąć w swoją fabułę, to jeszcze ta fabuła uparcie narzuca mi skojarzenia z wybitnym dziełem Williama Goldinga opowiadającym w alegoryczny sposób o upadku kultury stworzonej przez człowieka (tak, tak, Władca much i grupa chłopców na wyspie). Przytaczam zatem fragment, który wywołał spontaniczny uśmiech na mej twarzy i pozostał ostatnim, który przeczytałam.

Znalazł świeże ślady, jak tylko wszedł do lasu. Świnie zawsze je zostawiały. Mau rozejrzał się, żeby sprawdzić, czego szukały, po czym znalazł bulwy szalejowca, wielkie, białe i soczyste; świnie prawdopodobnie były tak obżarte tym, co znalazły na polach, że ryły z czystego przyzwyczajenia i nie miały już miejsca na jeszcze jedną bulwę. Bulwy szalejowca należało upiec przed zjedzeniem, w przeciwnym razie można było oszaleć. Świnie zjadały je na surowo, ale one prawdopodobnie nie zauważały, czy są szalone.



Pratchett T., Nacja, REBIS, Poznań 2009, s. 54.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz