wtorek, 20 września 2011

U cioci

Niekoniecznie na imieninach. Chodzi o ciociową konwencję. Stwierdziłam ostatnio, że będę wypożyczać z biblioteki po kolei wszystkie pozycje moich ulubionych autorów, których nie udało mi się do tej pory dorwać i przeczytać w oryginale. Na tapecie mam ukochanego Fitzgeralda. Także czytam kolejną  po Ostatnim z wielkich oraz Po tej stronie raju książkę tego czołowego przedstawiciela amerykańskiego "straconego pokolenia" i jedna z początkowych scenek zabrzmiała mi nader znajomo. Wywołała z pamięci wspomnienie Ferdydurke i cioci Hurleckiej, z domu Lin, napastliwie częstującej cukierkami. Wprawdzie polska rodzina ziemiańska i amerykańskie wyższe sfery z początku dwudziestego stulecia to może niedokładnie to samo, ale ciocie na całym świecie zdają się mieć pewien wspólny rys.

Pan Gilbert z prawdziwie męską obojętnością pominął milczeniem podziw, jaki wzbudził w żonie. Zwrócił się za to do młodszych mężczyzn i tryumfalnie pokonał ich obu na polu walki z chłodem. Richard Caramel musiał przypomnieć sobie, jak wygląda listopad w Kansas, ale gdy tylko pozwolono mu zająć się tym tematem, został on umiejętnie pociągnięty z powrotem, niczym przynęta, przez gospodarza, który bawił się nim, pieścił, rozwijał i wreszcie uśmiercał.

Z dużym powodzeniem omówiono następnie odwieczną kwestię, że gdzieś są dni ciepłe, a noce przyjemne; potem określono co do mili odległość między dwiema miejscowościami, nieostrożnie wspomnianymi przez Dicka, leżącymi na jakiejś zapomnianej linii kolejowej. Anthony patrzył teraz bez przerwy na gospodarza i zaczął myśleć o niebieskich migdałach. Po chwili dotarły do niego uśmiechnięte słowa pani Gilbert.
- Zdaje mi się, że tutejszy mróz jest jakby wilgotniejszy - przenika mnie do szpiku kości.

Ponieważ identyczną uwagę miał właśnie na końcu języka jej małżonek, trudno mu się dziwić, że dość gwałtownie zmienił temat rozmowy.
- A gdzie Gloria?
- Zaraz wróci.
- Czy zna pan moją córkę, panie...?
- Jeszcze nie miałem przyjemności. Dick wiele mi o niej opowiadał.
- Gloria i Dick są kuzynami.
- Ach, tak? - Anthony uśmiechnął się z pewnym wysiłkiem. Nie był przyzwyczajony do dłuższego towarzystwa osób starszych od siebie; usta powoli drętwiały mu od udawanej wesołości. Jak to miło pomyśleć, że Gloria i Dick są spokrewnieni! W ciągu następnej minuty udało mu się posłać przyjacielowi cierpiętnicze spojrzenie.

Richard Caramel wyraził żal, że muszą już iść.
Pani Gilbert było strasznie przykro.
Pan Gilbert uważał, że to wielka szkoda.
Pani Gilbert wysiliła się na jeszcze jeden koncept - cieszy się, że przyszli, nawet jeżeli podejmowała ich tylko starsza pani, tak stara, że już nie da się z nią poflirtować. Anthony i Dick uznali widocznie to za świetny dowcip, bo obaj zaśmiali się w jeden takt na trzy czwarte. 

Czy odwiedzą ich wkrótce?
- Ależ oczywiście.
Gloria będzie strasznie zawiedziona, że nie zobaczyła się z nimi!
- Do widzenia...
- Do widzenia...
Uśmiechy!
Uśmiechy!
Bum!


Fitzgerald F. Scott, Piękni i przeklęci, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1996, s. 41-42.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz